
Pisząc poniższe słowa, jestem świeżo po lekturze książek traktujących o trzech najsłynniejszych detektywach wszech czasów, których postacie należą do jednych z najbardziej rozpoznawalnych w literaturze i do dziś są dla wielu źródłem inspiracji. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie zostały wykreowane przez pisarzy zza kanału La Manche. Pierwsze miejsce na tym brytyjskim podium zajmuje oczywiście nieśmiertelny Sherlock Holmes, protagonista utworów sir Arthura Conana Doyle’a. Tuż za nim plasuje się, panujący niepodzielnie w umysłach niezliczonych fanów Agathy Christie, Herkules Poirot. Ostatni zaś z naszych bohaterów, w Polsce chyba niesprawiedliwie zapomniany, to ojciec Brown, znany z (niezwykle udanych) opowiadań Gilberta Keitha Chestertona.
Znak trzech
Kiedy zestawiłem obok siebie sylwetki tych detektywów, od razu wyobraziłem sobie następującą scenę: wszyscy trzej spotykają się nad ciałem ofiary niedawno popełnionego morderstwa. [Abstrahując od zasadniczego tematu, w ramach ciekawostki należy stwierdzić, że byłoby to hipotetycznie możliwe, gdyż, mimo że czas akcji u Doyle’a to przede wszystkim okres rządów królowej Wiktorii (1837-1901), Chestertonowi bliżej do realiów panowania Edwarda VII (1901-1910), a Christie swoje najbardziej znane powieści lokuje w czasach Jerzego V (1910-1936), to można założyć, że każdy z nich mógłby się znaleźć w Londynie AD 1910]. Na widok krwawej zbrodni, jaka pierwsza myśl przychodzi im do głowy? Doszedłem do następujących wniosków. Poirot bez wątpienia zastanawia się przede wszystkim „kto?”, Holmesa bardziej interesuje „jak?”, a z kolei ks. Brown zadaje sobie wyłącznie pytanie „dlaczego?”.

Pozostaje to w ścisłym związku z używanymi przez nich metodami, które streściłem w słowach indukcja (łac. inductio), dedukcja (łac. deductio) oraz tradukcja (łac. traductio). Pochodzą one od jednego czasownika – ducere – mają jednak różne znaczenie. I tak samo, choć efekt pracy każdego z „Wielkiej Trójki” jest taki sam, to diametralnie różnią się oni sposobem działania.
Ogół kontra szczegół
Zacznę od Herkulesa Poirot, którego metody można nazwać, nie ubliżając mu, najbardziej szablonowymi, takimi, jakich spodziewamy się po zawodowym detektywie. Mają one bowiem charakter indukcyjny, polegają na przechodzeniu od szczegółu do ogółu. Kiedy Belg o jajowatej głowie zauważa, że ktoś zamieszany w sprawę sfałszował list, dochodzi do wniosku, że może mieć on coś do ukrycia. Jeśli żadna poszlaka temu nie przeczy, a wszystkie inne tylko potwierdzają to założenie, wskazuje taką osobę jako najprawdopodobniejszego sprawcę, często, pomimo wielkiej ilości zbędnych danych, do ostatniej chwili nie posiadając całkowitej pewności co do winy takiego człowieka. Sprawa znajduje swój finał dopiero w momencie, gdy znaleziona zostanie odpowiedź na pytanie „kto?”.

Całkowitym przeciwieństwem Poirot jest Sherlock Holmes, który już dla Agathy Christie był niezaprzeczalnym wzorcem osobowym literatury, skoro wspomina go już w pierwszej ze swych powieści. Conan Doyle wielokrotnie wyjaśnia, na czym polega słynna „sztuka dedukcji”, nie będę się więc na tym rozwodził, chciałbym jednak zwrócić uwagę na ciekawą cechę większości dochodzeń Holmesa. Widząc ogół sprawy, często potrafi on już prawie na samym początku wskazać z niezachwianą pewnością, którą daje mu analiza danych, mordercę. Z tego powodu koncentruje się nie tyle na poszukiwaniach sprawcy, ile na próbie zrozumienia, w jaki sposób dokonał on danego czynu. Tak zaspokaja własne zainteresowanie, uzupełnia luki w pełnym obrazie sprawy, a także (choć dla niego to najmniej interesujące) daje niezbite dowody organom ścigania, które wcześniej mogły nawet nie wierzyć w winę oskarżonego. Taka specyfika działań czyni z niego idealnego „detektywa-konsultanta”, przy jednoczesnym uniemożliwieniu mu kariery w policji, w której przez długie lata pracował chociażby Poirot.
Papista na tropie
Jednak moim ulubieńcem pozostaje ojciec Brown, skrajnie różny od pedantycznego Belga i angielskiego narkomana. Wypada w tym miejscu bliżej zaprezentować tę postać. Jest ona bowiem w naszej ojczyźnie słabo znana, chociaż stanowi pierwowzór słynnej koncepcji „księdza-detektywa”. Po pierwsze Chesterton nie tworzy opasłych powieści, charakterystycznych zwłaszcza dla Agathy Christie. Stawia on na zbiory krótkich opowiadań, z których każde jest miniaturowym dziełem sztuki, w którym autor dowolnie rozkłada akcenty w kreacji świata przedstawionego. Fanom książek detektywistycznych mogą wydać się więc dziwnymi przepiękne opisy przyrody, które, choć tworzą atmosferę utworu, nie przybliżają nas do odnalezienia rozwiązania zagadki kryminalnej. Zazwyczaj większość faktów pozostaje wręcz poza zasięgiem percepcji czytelnika i, choć posiada on wiele tropów, nie jest w stanie połączyć ich w spójny obraz. Czyni to finalnie dopiero niski, niepozorny i przez większość czasu milczący ksiądz, czym wzbudza w nas nieporównanie większy respekt niż Holmes czy Poirot rzucający co pewien czas dwuznaczne uwagi tajemniczym (momentami nawet przemądrzałym) tonem.

Ojciec Brown jest detektywem-hobbystą w ścisłym tego słowa znaczeniu, rozwiązanie najbardziej zawiłych spraw nie przynosi mu żadnych korzyści materialnych. Uważa tę działalność za przedłużenie swojego zasadniczego powołania, jakim jest kapłaństwo. Z tego wypływają wszystkie metody postępowania nazwane przeze mnie „tradukcją”. Wiem, niektórzy zarzucą mi, że takie słowo, mogące się co najwyżej mgliście kojarzyć z translacją, nie istnieje. Sądzę jednak, że dobrze wyraża to, co mam na myśli. Traducere w przełożeniu na polski znaczy tyle co „przeprowadzić, przenieść”. Nie bez powodu tym właśnie czasownikiem posługuje się Dzieciątko Jezus w rozmowie ze św. Krzysztofem, kiedy ten ma pomóc Mu w przeprawie przez rzekę (Me ipsum traducas). Identycznie ojciec Brown chce pomagać przestępcom. Pragnie ich nawrócić, „przeprowadzić” do nowego życia, dlatego koncentruje się na ich motywacjach, a dowiedziawszy się, dlaczego postąpili tak a nie inaczej, liczy na przekonanie ich do zmiany sposobu myślenia. W takiej pracy pomaga mu wiedza o człowieku, która wynika nie z jakiś pseudopsychologicznych studiów, lecz z głębokiej znajomości człowieka zdobytej podczas godzin spędzonych w konfesjonale. Dlatego interesujące policję fakty, on zdobywa tylko jakby przy okazji, zawsze przedkładając Sprawiedliwość Bożą ponad sprawiedliwość ludzką.
Kurtyna
Kończąc, jeszcze kilka uwag na temat kreacji postaci. O ile Sherlock i Herkules to kawalerowie w średnim wieku, dżentelmeni w każdym calu i praworządni obywatele niewzbudzający większych emocji u ówczesnych czytelników, to ojciec Brown jest sługą Kościoła katolickiego, wroga publicznego numer jeden na Wyspach przez ponad czterysta lat. Na początku wieku XX społeczność brytyjska z trudem tolerowała księży, każdy z nich był dla większości Anglików zdrajcą (łac. traditor, co znamienne tym samym mianem określano chociażby św. Stanisława ze Szczepanowa), którego słowo było lekceważone nawet na sali sądowej, a którego jedynym celem było przecież tylko oddanie (łac. traditio) całego życia Bogu. Chesterton poszedł więc o krok dalej niż inni pisarze, poruszywszy problemy społeczne nie tylko pomysłem fabularnym, ale także wyborem głównego bohatera.
A wy, co o tym myślicie? Zgadzacie się z kolejnością miejsc, na stworzonym przeze mnie podium? Jakie inne klasyki kryminału moglibyście polecić? Dajcie znać w komentarzach.

Verba mea volant, scripta ea manent:
- Chesterton Gilbert Keith, Niewinność księdza Browna, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2017 (pierwsze wydanie angielskie 1911 r.) – Bez cienia wątpliwości mogę nazwać wydanie Frondy najlepszym dostępnym na polskim rynku księgarskim zarówno pod względem szaty graficznej, jak i wierności oryginałowi. Tytuły poszczególnych tomów odpowiadają wersji angielskiej, podobnie jak nazwy rozdziałów oraz ich kolejność. Trzeba tylko mieć nadzieję, że wydawnictwo z biegiem czasu uzupełni swoją ofertę o wszystkie części przygód detektywa w sutannie. Swego czasu najbardziej popularną ich edycję Wydawnictwa Replika cechuje chaos oraz brak przejrzystości. Nawet pierwsze w historii polskojęzyczne wydanie zbiorcze wszystkich opowiadań nie zachowuje chronologii przygód przyjętej przez Chestertona.
- Christie Agatha, Tajemnicza historia w Styles, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2012 (pierwsze wydanie angielskie 1920 r.) – Wielbiciele Agathy Christie w naszym kraju nie mogą narzekać na brak wyboru, jeśli chodzi o publikacje jej powieści. Seria Klasyka kryminału odznacza się jednak eleganckim wydaniem i miłą dla oka czcionką. Ponadto z biegiem czasu skompletować można w całości jednolitą serię o Herkulesie Poirot.
- Doyle Arthur Conan, Studium w szkarłacie, Wydawnictwo Algo, Toruń 2013 (pierwsze wydanie angielskie 1888 r.) – Mimo zachwalania „nowego przekładu”, wydanie oficyny Algo niczym nie oszałamia. Szata graficzna jest co najwyżej przeciętna, a tłumaczenie poprawne, choć nienaturalność niektórych sformułowań takich jak „wyspy Andaman Islands” aż razi po oczach i zabija przyjemność lektury. I nie naprawi tego bogactwo słownictwa, którym wyraźnie dysponuje tłumaczka. Jak to się często zdarza, im starszy przekład tym, w moim odczuciu, lepiej.
1 thought on “Indukcja, dedukcja, tradukcja?”