Czy lepiej, kiedy jest król? Czy kiedy go nie ma?…
Aragorn has come at last (Aragorn przybył nareszcie). Tymi słowami posługuje się amerykański pisarz Charles A. Coulombe, opisując historię, zgodnie z którą jego kraj w nieodległej przyszłości przyjmuje ustrój monarchiczny, a którą zawarł w książce (niestety w Polsce niewydanej) pt. „Star-Spangled Crown”. Stany Zjednoczone królestwem? Powszechnie pomysł równie niedorzeczny co sama idea monarchiczna w XXI wieku. Cesarzy i królów sprowadza się do roli „ozdobnych paprotek”, którym to mianem jeden z nielicznych polskich rojalistów – Grzegorz Braun – określił Elżbietę II.
Z drugiej strony koronowane głowy mogą być przydatnymi kulturze masowej, która uwielbia zestawiać ich „wsteczne” poglądy z postępowym duchem obecnej epoki. Celowi temu służą mniej lub bardziej mizerne książki i filmy takie jak „Pamiętnik księżniczki”, „Świąteczny książę”, „Książę i ja”, „Królewskie święta”, „Królewskie wakacje”. Długo można by jeszcze wyliczać. Nawet kiedy dany utwór zwraca się w stronę tradycji średniowiecznej, dla której władza królewska była czymś oczywistym i niezaprzeczalnym, twórcy pragną na siłę połączyć ją z jakąś współczesną ideologią. Często z absurdalnym skutkiem. Przykładowo w kolejnym inteligentnym inaczej serialu popularnego Netflixa widzimy małżeństwo dwóch… „królowych”. Na dodatek mają one córkę. Pytanie, w jaki sposób się urodziła, raczej nie narzucało się scenarzystom. Używanie broni białej równocześnie z metodą „in vitro”? Kto wie, co lęgnie się w mózgach poniektórych osób?

Serce człowieka zdolnego do jakiejkolwiek głębszej refleksji często nieświadomie wyrywa się jednak ku prawdziwie katolickiemu (a więc hierarchicznemu) porządkowi świata. Niewielu ma wszak dość odwagi, by stwierdzić ten prosty fakt, gdyż jest on dzisiaj niemodny, więcej nawet, poddawany nieracjonalnemu ostracyzmowi. Na forach internetowych już lepiej zostanie przyjęte optowanie za marksistowskim przewrotem społecznym niż za koniecznością restauracji monarchii. Na całe szczęście są jeszcze twórcy, którzy nie lękają się iść w tej kwestii pod prąd.
Król tułacz wróci na stolicę
John Ronald Reuel Tolkien chyba z zasady nieszczególnie przejmował się opinią świata. Nie tylko tworzył książki z głębią godne prawdziwego erudyty, ale też nie bał się (podobnie jak Chesterton) wyrażać w nich swoje przywiązanie do wiary katolickiej pośród zalewającego go morza anglikanizmu oraz ateizmu. Ponadto nie przeszkodziło mu to w zdobyciu międzynarodowej sławy.
W Śródziemiu monarchia grunt wszystkiemu. Archetypem władcy jest w tym świecie stojący ponad wszystkim Jedyny Władca Wszechrzeczy – Eru Ilúvatar. Swoich królów mają mieszkańcy Gondoru i Mordoru, Rohanu i Isengardu. Król pod Górą przewodzi krasnoludom z Ereboru tak jak Celeborn elfom w Lothlórien. Nawet elfy wysokiego rodu uznają zwierzchnictwo Elronda nad Rivendell, a jeszcze bardziej znamiennym jest przywiązanie hobbitów do „Króla”, które przeżyło jego imperium na Północy. Wszystkie rasy oraz plemiona rozumieją i akceptują uniwersalność idei monarchicznej.

Najgłębszy swój wyraz odnajduje ona w zakończeniu „Władcy Pierścieni”. To tytułowy „Powrót króla” a nie obalenie Saurona stanowi wypełnienie wszystkich trudów i starań Drużyny Pierścienia. Teraz kończy się nasza historia. Odtąd nie tylko dzień będzie miły, ale noc także piękna i szczęśliwa, wolna od lęku. Czy komuś przyszłyby na myśl podobne słowa po zaprzysiężeniu, nie wiadomo którego już z kolei, prezydenta USA? I jak tu nie marzyć o władcy równie wielkim jak Elessar?
Powstańcie, Królowie i Królowe Narnii…

Bez wątpienia tęsknił za nim jeden z przyjaciół Tolkiena. Autor „Opowieści z Narnii”, C. S. Lewis, mimo iż był protestantem, znakomicie rozumiał, czym powinna być dla chrześcijanina monarchia, a co dobrze obrazują powyższe słowa, choć nie pochodzą bezpośrednio z żadnego z jego utworów. Każdy z nas jest bowiem synem Króla królów, nieważne jak biedni czy samotni byśmy nie byli (o czym przekonał się Szasta w tomie „Koń i jego chłopiec”), a to zobowiązuje (Bo oto, co znaczy być królem: trzeba być pierwszym w każdym rozpaczliwym ataku i ostatnim w każdym rozpaczliwym odwrocie). Oprócz tego powszechnego powołania do stanu królewskiego istnieje też jednak jednostkowe, o którym współcześni katolicy zbyt chętnie zapominają, a które stało się udziałem księcia Kaspiana.
Nie zdobywa on tronu dzięki swym własnym zaletom, osiągnięciom czy „poparciu ludu” (trudno o bardziej bzdurne przysłowie niż popularne swego czasu w Polsce „vox populi, vox Dei”, o którym Artur Bartels pisał: Że głos ludu głosem Boga, / Stare powiada przysłowie, / Ale doświadczenia droga / Co innego niech nam powie; / Głos ludu, czyli większości, / Jest najczęściej głosem tłumu, / Bez serca i bez rozumu, / Najopłakańszej mierności). Ani Kaspian, ani nawet Piotr, nie mają prawa wypowiedzieć słów, których używa Aslan: Czynimy cię Królem Narnii, Panem na Ker-Paravelu, Cesarzem Samotnych Wysp. Ciebie i twoich dziedziców, póki będzie żył twój ród. Miraz stracił władzę, bo był uzurpatorem, a uzurpatorem czynił go brak „odgórnego” uświęcenia jego rządów. Któż bowiem może potwierdzić wyniosłość górskich szczytów, świetliste niebo czy ciemne doliny?
Bóg jest Bogiem, a król jest królem
Pamiętacie tę scenę (szkoda, że pominiętą w znakomitym filmie Adamsona), kiedy to Aslan (poniekąd w zastępstwie przyszłego króla) wraz z Zuzanną i Łucją przemierza telmarską Narnię? Na swojej drodze spotykają zmęczoną życiem nauczycielkę, dziewczynkę o dobrym sercu przytłoczoną atmosferą panującą w szkole, umierającą staruszkę. Wszędzie, gdzie pojawi się Wielki Lew, znikają wszelkie troski i zmartwienia. Nawet niezwykłe uzdrowienie nie wydaje się nie na miejscu. To samo dzieje się w Gondorze po wjeździe Aragorna do Minas Tirith. Ratuje on życie Faramirowi, co jedynie potwierdza jego nadnaturalne powołanie, gdyż ręce królewskie mają moc uzdrawiania, po tym poznaje się prawowitego króla.

Fantastyka fantastyką, mi jednak w tym miejscu na myśl przychodzi książką skrajnie różna gatunkowo. „Sire” Jeana Raspaila jest powieścią osadzoną w bardzo współczesnych nam realiach. Opowiada ona tak naprawdę „tylko” o pewnej podróży. Podróży prawowitego następcy tronu Francji, Filipa Faramunda Burbona, do Reims, gdzie w Roku Pańskim 1999 (206 lat po zamordowaniu Ludwika XVI przez francuskich orędowników „wolności, równości, braterstwa”) miał dostąpić zaszczytu koronacji. Jego podróż przez „laicką republikę” niemiernie przypomina tę, jaką odbył Aslan przez kraj Miraza. Pośród tej samej ciemności marazmu i znużenia tak samo świecą jednostki widzące dalej oraz pragnące więcej. Nieuleczalnie chory chłopiec wyciąga błagalnie ręce do potomka Kapetyngów z wiarą, że król dotyka, Bóg uzdrawia. Śmieją się z tego „przesądu” polskie podręczniki do historii oraz cały „świat oświecony”, chociaż ks. Piotr Skarga poświadczał o św. Edwardzie Wyznawcy: Wisiał na królu plugawy chromy. Wnet one skurczone żyły, gdy był niesiony, rozchodzić się, a ropy i krew szkodliwą na szatę królewską wypuszczać i czyścić się poczeły. Czy współcześnie wciąż wierzymy w cuda? Nie są one przecież sprawą przeszłości ani fantastyki. Dla wierzącego są wieczne, tak jak wieczna jest monarchia chrześcijańska.

Le roi est mort. Vive le roi?
Monarchia pięknie wygląda w literaturze. Demokracja? Nie za bardzo. Podświadomie chyba zdajemy sobie sprawę z jej wad, skoro widzimy ją tak jak twórcy „House of Cards”. Może by tak więc przenieść odrobinę królewskiej magii do prawdziwego życia? Aragorn musi chyba w końcu kiedyś przybyć.
Co o tym myślicie? Mam nadzieję, że za bardzo was nie zgorszyłem tymi „niemodnymi poglądami”. Co sądzicie o twórczości Tolkiena i Lewisa? Słyszeliście wcześniej o Raspailu? Może macie jakiegoś swojego ulubionego literackiego (lub historycznego) monarchę?

Verba mea volant, scripta ea manent:
- Lewis Clive Staples, Książę Kaspian, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 1996 (pierwsze wydanie angielskie 1951 r.) – Piękne wydanie całej serii zilustrowane przez Pauline Baynes przypomina nam, że Opowieści z Narnii powstały (niezależnie od swojego głębokiego przesłania) przede wszystkim dla dzieci. Obcy jest mu mroczny charakter wykreowany chociażby przez ostatnią ekranizację Podróży „Wędrowca do Świtu”.
- Raspail Jean, Sire, Klub Książki Katolickiej, Dębogóra 2006 (pierwsze wydanie francuskie 1991 r.) – Drobne błędy redaktorskie, brak korekty i odpowiedniej liczby przypisów to chyba jedyne zarzuty, jakie można wysunąć wobec tego wydania, blakną one jednak zupełnie przy samym fakcie, że Polacy mogą cieszyć się książką jednego z wybitniejszych pisarzy francuskich przetłumaczoną na język ojczysty. Anglicy czy Amerykanie wciąż czekają na tę przyjemność.
- Tolkien John Ronald Reuel, Władca Pierścieni. Powrót Króla, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2004 (pierwsze wydanie angielskie 1955 r.) – Ta konkretna seria powstała jeszcze przed wielkim kinowym „boomem” Władcy Pierścieni, nie uświadczy się więc w niej powszechnej później komercjalizacji trylogii. Jest wszak ona na tyle późna, że na „kanoniczne” tłumaczenie spojrzano już w niej krytycznym okiem. Dzięki temu nazwy własne brzmią naturalnie, a nieodłączne twórczości Tolkiena pieśni i piosenki pełnią właściwą sobie funkcję.